„Czy to nie dziwne? Widzimy tylko to, co jest poza nami,
a prawie wszystko dzieje się w nas”
Charlie Mackesy „Chłopiec, kret, lis i koń”
W ostatnim czasie uczestniczyłam w bardzo interesującym szkoleniu prowadzonym przez jedynego w swoim rodzaju Adriana Borowika. Wyszłam z niego mocno naładowana pozytywną energią i z wieloma przemyśleniami. Chciałabym się z Wami podzielić tym, w jaki sposób przeszłam od szkoleń behawioralnych do tak wyjątkowych niedyrektywnych warsztatów. To zmiana w podejściu o 180 stopni, więc jak można się domyślić nie zadziała się nagle i z łatwością.
Podczas studiów słyszałam głównie o jednej metodzie pracy z dziećmi w spektrum autyzmu- metodzie behawioralnej. Jasnej, klarownej, z wieloma badaniami, potwierdzoną „skutecznością”. Nurty niedyrektywne traktowane były jako nienaukowe, niewarte wzmianki. Naturalną konsekwencją takiego stanu było to, że swoją pracę zaczynałam właśnie od behawioryzmu. Miałam jednak szczęście, że szkoły, w których pracowałam preferowały indywidualne podejście. Metoda pracy była więc niejako „założeniem”, ale jednak na pierwszym miejscu było dziecko.
Prawdziwym przełomem było dla mnie rozpoczęcie współpracy z Dreamlabem. Wyjątkowi ludzie, których tutaj poznałam swoją postawą, wiedzą i umiejętnościami powoli pokazywali mi, że naprawdę można inaczej i że to, co od zawsze było w moim sercu, czyli idea bycia z dzieckiem, odpowiadania na jego potrzeby, z uważnością, wrażliwością i szacunkiem, naprawdę może być „metodą pracy”. Początkowo obserwowałam, z czasem zaczęłam próbować działać zgodnie z moją intuicją, zgodnie z tym co czuję w sobie i co czuję od dziecka w danym momencie. I…… zauważyłam ogromną zmianę. Przede wszystkim u siebie- bycie z naszymi dzieciakami zaczęło mi sprawiać prawdziwą frajdę, ale też u dzieci- one czując moją akceptację i brak oczekiwań zaczęły pokazywać mi jak wiele już potrafią, stawały się coraz bardziej radosne i kreatywne.
Przez cały czas z tyłu głowy miałam jednak: ale program, ale cele, ale zadania, ale wyniki testów, ale rodzice i ich wymagania, ale szkoła… Był to dla mnie bardzo duży dysonans, który blokował mnie w zabawie i prawdziwym byciu z dzieckiem. W październiku miałam ogromne wyrzuty sumienia, że razem z jednym z chłopców przez większą część zajęć leżymy na podłodze, przykrywamy się kocem, wstajemy, leżymy na podłodze, przykrywamy się kocem, wstajemy… i tak w kółko. Przecież my tracimy czas!!!! Odbyłam wtedy wyjątkową rozmowę, podczas której usłyszałam pytanie o to czego on może się uczyć w trakcie takiej zabawy oraz co ode mnie dostaje (dziękuję Maju).
I kiedy odpowiedziałam sobie na te pytania okazało się, że jest tego bardzo dużo. Uświadomiłam sobie, że my przez pół godziny spędzamy ten czas RAZEM, więc czy to ma znaczenie co robimy? Świadomość obecności drugiej osoby, dzielenie pola uwagi, naprzemienność, adekwatne komunikaty, czekanie na reakcję partnera interakcji, kontakt wzrokowy i werbalny, poczucie bycia akceptowanym, wzrost sprawczości, a co za tym idzie pewności siebie- to wszystko tam było, a nawet jeszcze więcej.
To był moment, w którym zaczęłam odpuszczać swoje oczekiwania i swoją potrzebę kontroli tego co dzieje się w trakcie zajęć. A dzieją się rzeczy niesamowite, jeśli tylko na to pozwolimy. W międzyczasie odbyłam szkolenie podstawowe z Original Play oraz pojechałam do Łodzi na szkolenie I stopnia z metody Growth Through Play System i………… przepadłam. Przyszedł czas na uświadomienie sobie, chyba po raz pierwszy z taką jasnością, że kluczowym elementem procesu terapeutycznego jest właśnie osoba TERAPEUTY. To w jakiej jest kondycji psychofizycznej, z jaką energią, z jakim entuzjazmem wchodzi w relacje z dzieckiem. Czy jest gotowy odrzucić chęć kontroli, własne oczekiwania, na rzecz bycia z dzieckiem, bycia w odpowiedzi na jego komunikaty i potrzeby. Potrzeby, których często nie rozumiemy albo są wyrażane poprzez zachowania, których nie rozumiemy.
Można by pomyśleć, że od tego momentu jest mi łatwiej, ale nie do końca tak to wygląda. Uświadomienie sobie, że moją pracę z dziećmi muszę zacząć tak naprawdę od pracy nad sobą jest poważnym wnioskiem. Identyfikowanie tego co czuję, w jakich schematach funkcjonuję, co kieruje moim zachowaniem, często na poziomie automatyzmów- to nie lada wyzwanie. A wszystko po to, żeby w momencie, w którym wchodzę w relację, zabawę z dzieckiem być jak najbardziej dla niego. Tym bardziej cieszę się, że mogę korzystać z doświadczenia i mądrości takich ludzi jak Jola Graczykowska (Original Play), Adrian Borowik (Zabawa Inspirująca Rozwój) czy wyjątkowa Iwona Wojtasik, z którą już w kwietniu spotkam się na półrocznym szkoleniu z II stopnia GPS. Nie mogę się doczekać!!!
Aleksandra Komorniczak
Terapeuta metody Original Play®
Terapeuta Growth Through Play System I °™